Kilka minut temu się przywitałem, ale tu jeszcze raz witam wszystkich. Podobne tematy widziałem już na tym forum, ale żaden z nich nie ma wpisów informujących o rozwiązaniu problemu. Otóż lekko ponad miesiąc temu nabyłem Alfę 147 2.0. Silnik chodzi(ł) jak marzenie. Pięknie wskakuje na obroty, czuć moc na każdym biegu, auto ciągnie do przodu aż miło. Według książki serwisowej wszystko było robione na bieżąco, ale postanowiłem wymienić olej, filtry oraz płyn do chłodnicy - głównie dla idei resetu by wiedzieć na czym jeżdżę. Kilka dni wcześniej nabiłem też klimę, która pracuje bezbłędnie. Od wymiany minął tydzień (w tygodniu Bellą pociska moja żona). Zajeżdżam do znajomego mechanika na pogaduchy i zonk. Facet prosi mnie bym otworzył maskę, bo on "coś słyszy". Maskę otworzyłem, silnik włączyłem... Okazało się, że gdzieś od strony paska rozrządu klapie/cyka/dzwoni jakieś tajemnicze coś. Odgłos jest wybitnie metaliczny - tak jakbym giętkim kuchennym nożem rytmicznie uderzał o blaszaną pokrywkę od garnka. Jednocześnie da się usłyszeć jakieś głuche syczenie, a ściślej mówiąc "chyczenie", gdyż to bardziej głuche "chyyyyy" przypominające odgłos słyszalny w pobliżu gazowni niż syczenie węża. Jednego i drugiego zjawiska wcześniej nie było - wyczulony na punkcie wariatora wsłuchiwałem się w silnik wiele razy, także na postoju przy otwartej masce. Do tej pory było wszystko ok.
I teraz pytanie: co robić, gdzie szukać? Popychacze? A może - jak napisał ktoś na tym forum w poście sprzed pięciu lat - mechanik "psiknął mi jakimś sprayem do pasków na rolkę prowadzącą i o dziwo umilkło"? Za półtora tygodnia jadę na urlop i nie wiem na ile sprawa jest gardłowa.
Z góry dziękuje za wszelkie sugestie.