Oczywiście z tym "wszystkie przyczyny wyeliminowane" to przesada, bo wciąż gar nie gra, ale chciałem położyć nacisk na fakt, że nikt już nie ma pomysłu. Ale od początku (wybaczcie, bo będzie długa opowieść)...
Dokładnie rok temu zmieniłem rozrząd u jednego ze znanych lokalnych mechaników. Wszystko działało jak należy, silnik chodził jak bajka, lecz w pewnym momencie odezwał się wariat, którego przy okazji rozrządu nie ruszaliśmy. Ponieważ przez te kilka miesięcy autem jeździła w zasadzie tylko żona do pracy robiąc dziennie 4 kilometry, a przebieg od wymiany rozrządu wynosił kilkaset km postanowiliśmy wymienić wariata bez ruszania rozrządu. Temat poszedł do tego samego mechanika...
Robota wykonana szybko, ale gdy już odpaliłem auto usłyszałem dziwny warkot z silnika. Coś jakby ktoś pod maskę wstawił mi miniaturę starego Kamaza. Warkot ewidentnie pochodził z jakiegoś pojedynczego elementu, bo zdecydowanie zagłuszany był przez pracę silnika, aczkolwiek było to słyszalne. Ten dziwny hałas był wprost proporcjonalny do obrotów silnika, czyli im ja bardziej w gaz, tym warkot nabierał prędkości. Krótka rozmowa z mechanikiem i miałem wyjaśnienie, że "silnik zimny" itp. ale ogólnie to "tak ma być". Nie mam wiedzy esktra-mechanicznej więc kiwnąłem głową i się oddaliłem. Hałas faktycznie mijał po rozgrzaniu silnika, co nie zmienia faktu, ze wcześniej nie występował w ogóle.
Tymczasem tydzień później zapalił się błąd kontroli silnika (Engine Control System Failure). Chwilę później zgasł by po kilku dniach znów pojawić się na dłużej, a następnie znów zniknąć. I tak przez kilka tygodni bez żadnego wpływu na pracę silnika. Zapalało się raz na zimnym, raz na rozgrzanym - żadnej prawidłowości. Gdy jednak na wolnych obrotach auto zaczęło "pyrkać", a silnik podskakiwać stwierdziłem, że oto nie chodzi jeden cylinder. Nie myliłem się.
Poprzedni mechanik miał urlop więc zajechałem do innego od razu z zamiarem wymiany wydechu, który po zimie się upominał o swoje. Wydech środkowy i końcowy wymieniony, komplet świec to samo (wciąż siedział oryginalny zestaw przy 169 000km przebiegu) i przy okazji cewki, które były popękane. Efekt - wszystko było ok przez dwa dni...
Wróciłem do tego samego zakładu. Posprawdzali co trzeba i padła koncepcja by zdjąć głowicę. Po zdjęciu okazało się, że pierwszy cylinder był zawalony nagarem, a zawory spalone. Wszystko oczyszczono, a głowicę poddano planowaniu. Sprawa wydawała się być oczywista. Silnik złożono do kupy, wymieniono przy okazji rozrząd, bo był w fatalnym stanie, co mnie trochę zdziwiło po roku czasu od wymiany i niewielkim przebiegu. No i aktualnie jest tak, że iskra jest, paliwo do gara idzie, wszystkie kable sprawdzone, ciśnienie w cylindrach jest równe, wszystkie wałki są ok, korbowód ok, auto zapala bez problemu, sterownik silnika ok, komputer nie pokazuje błędów, na konsultacje podjeżdżało kilku zaprzyjaźnionych mechaników ze swoimi teoriami i każdy bez wyjątku rozkładał ręce, w akcie desperacji ściągnięto nawet kolektor ssący, a gar jak nie grał tak nie gra. Kompletnie nikt nie ma pomysłu, co może być przyczyną. Dziś usłyszałem, że nie policzą mi za robotę, bo już im głupio, ale miny mają nietęgie. Ja zresztą też, a pomysłów brak. Auto siedzi w zakładzie kilka ładnych tygodni...
Może ktoś z szanownych forumowiczów podpowie co jeszcze po takiej historii można sprawdzić?