Niedawno pisałem w jednym z tematów o mojej przygodzie z awarią alternatora. W skrócie podczas jazdy poczułem najpierw zapach palących się kabli, a potem kupa dymu z pod maski. Po otwarciu maski okazało się że alternator prawie się zapalił. Po 15min przestało dymić, a po kolejnych 15min alfa stała już na lawecie i pojechała do mechanika. Jako że potrzebowałem auta na już zdecydowałem się kupić używany alternator w dobrym stanie. Mój mechanik sprawdził go przed montażem i wszystko wyglądało OK. Odebrałem auto i zrobiłem może 130km po czym znowu poczułem znajomy zapach spalenizny. Akurat byłem już pod blokiem więc wyłączyłem silnik, otwarłem machę ale się nie dymiło. Dzisiaj rano kiedy jechałem do pracy od razu wyskoczył komunikat o braku ładowania więc zawróciłem na parking.
Teraz są 2 opcje, albo miałem pecha i ten "nowy" altek był uszkodzony albo jest jakiś inny problem z samochodem. Czy jest możliwe aby było coś nie tak z instalacją elektryczną, może robią się jakieś zwarcia. Nie chcę kupować kolejnego alternatora który się spali. Dodam że nie wyświetlają się żadne błędy, jedynie dzisiaj wyskoczył ten brak ładowania.
PS. Wziąłem do oględzin ten pierwszy alternator który prawie się zapalił. Myślałem że było to spowodowane łożyskami które zatarły się i rozgrzały do czerwoności. Jednak łożyska były całe, jedynie stojan stopił się. Nie wiem co mogło wywołać taką awarię.
PS2. Oryginalny alternator miał 120A, nie było takiego więc kupiłem 140A z Fiata Croma. Jest identyczny jak do Alfy tylko mocniejszy.