Jak można określić udawanie, że elektryki nie mają poważnych problemów użytkowych?
Komedia?
" I nieprawdą jest, że dach przeciekał. Zwłaszcza, że prawie wogóle nie padało..."
Mam wrażenie, że powielamy już te same argumenty idąc na ilość. Kto kogo zakrzyczy. Może warto spojrzeć bardziej od strony gospodarczej. Trudno zaprzeczyć twierdzeniu, że to właśnie nieskrępowana mobilność pojedyńczych osób wpłynęła na rozwój gospodarczy. Jakoś szybko o tym zapomnieliśmy. A PRL nie był znowu aż tak dawno. Od drobnego wyrobnika chałtur do przedsiębiorcy - każdy otrzymał uniwersalne narzędzie do przemieszczania się, przewożenia, pracy. Raz jeszcze: przemieszczania, przewożenia i pracy w nieskrępowany pod każdym względem sposób. Przypomnę choćby: bez T4 nie ma kariery - to nie wzięło się znikąd. To były i są nadal woły robocze. A Wy nam podsuwacie elektryczne gnioty, z którymi trzeba się codzień pier....ić.
W tym kontekście elektryk to kajdany. Zarżniemy drobną przedsiębiorczość i będziemy się zastanawiać, co poszło nie tak.
Tak to bywa, kiedy ktoś uważa, że praca to tylko informatyk ( zdalna ) lub blisko komina ( korpora ). A majster budowlany niech obskoczy pięć budów kolejką podmiejską z płytami G-K na plecach. Albo niech wybiera budowy w magicznym mieście 15-minutowym.
EDIT:
[MENTION=76282]Elek[/MENTION]troentuzjaści: Na jakiej podstawie opieracie Wasze założenie, że w dzisiejszych czasach samochód to fanaberia, w związku z czym można nam wciskać produkt będący jedynie dalekim od użytkowej pod każdym względem sprawności substytutem? Bo Wasze osobiste doświadczenia to trochę za mało, żeby wypowiadać imperatywy kategoryczne.