Napisał
tomaz
Serio? Dla mnie sam fakt jeżdżenia do serwisu nowym autem to porażka. Miałem nową Mazdę tak wyśmiewaną na forum, teraz jeździ nią ojciec. Przez 6 lat jedna akcja serwisowa (pełna kultura, umówiona wizyta, auto zastępcze), zero usterek mechanicznych, jeden błąd lakierniczy (zrobiony bez słowa na gwarancji). Teraz mam 10-letnie auto niemieckiej konkurencji. Zero problemów z czymkowiek.
Nowa Giulia: puste aku potrafi unieruchomić auto na wyjeździe -> no, taka drobna usterka, dziwne piszczenie/dźwięki spod maski -> przecież to normalne, coś tam brzęczy w kabinie -> jedź do serwisu, mi już wymieniali, nie działa podgrzewanie foteli/lusterek -> tak, to nie błąd, to przez ten aku co na wstępie... Nie chcę mi się wszystkiego wypisywać. Czytając ten wątek spokojnie z 10 kolejnych bym znalazł.
Wszyscy wypisują, że to nowe auta teraz takie są, wszystkie marki tak mają ble, ble, ble... A moje doświadczenia są zupełnie inne. I nie tylko moje - pierwszemu z brzegu koledze w Hondzie też nic się nie dzieje... następny z Volvo - zero stresu, auto zawsze gotowe do jazdy. Toyota - serwis? jaki serwis?
Mam tak dalej?
Wiem, napiszesz, że się czepiam. Dla ciebie to może bzdury, dla mnie jak rano jadę do pracy albo zawożę dzieci do szkoły to auto które może nie zadziałać to NERWY. W robocie mam zapieprz, więc auto z którym muszę jechać do serwisu to NERWY. W ogóle nowe auto w którym coś się psuje to NERWY, bo pojawia się myśl "a co będzie dalej?".