Drodzy Alfaholicy,
jeżdżę Giulią ponad dwa lata i do niedawna wydawało mi się, że znalazłem auto w zasadzie, jak dla mnie skrojone.
Niestety w zeszłym tygodniu wróciłem z drugiego, zimowego wypadu w góry (nie liczę Bałtowa, bo to pagórki) i ręce mi już opadły.
Do rzeczy - w zeszłym roku byłem zimą w Wiśle.
Jako, że regularnie jeżdżę zimą w góry, nawet mi przez myśl nie przeszło, że tym razem to nie snowboard będzie główną przygodą wyjazdu
Podjazd do kwatery był pod średnio nachyloną, zaśnieżoną górę.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w połowie podjazdu zacząłem słyszeć strzelający przekaźnik pod kierownicą (jeszcze wtedy nie znałem tego dźwięku), komputer odciął moc i koniec jazdy. Jadąc którymkolwiek z moich poprzednich samochodów (przód napęd) nawet mi przez myśl by nie przeszło, że mogę mieć kłopot z podjazdem.
Zdesperowany robiłem różne próby na małym gazie, na dużym, próbowałem podjechać nawet tyłem, było lepiej, ale znów, tylko koła zaczynały lekko tracić przyczepność i już słychać było przekaźnik, moc odcięta w zasadzie do zera i koniec jazdy.
Myślę sobie, no nic - tył napęd, spróbuję zmodyfikować technikę jazdy.
Od tej pory napędzałem się i z duszą na ramieniu (na podjeździe były krzyżówki) waliłem pod górę, jak wściekły.
Potem dwa przypadki parkingowe - delikatny podjazd na parkingu, wyjeżdżony śnieg i ledwo się wykaraskałem - przekaźnik, odcinka i w zasadzie jestem bezbronny. Kolejny parking i już nie dałem rady, skończyło się na pchaniu.
W tym roku Krynica Górska i to samo - na lekko ośnieżonych parkingach, wcale nie były to ekstremalne warunki, byłem zmuszony do skorzystania z pomocy osób trzecich kilka razy!
Powiem szczerze, straciłem całą pewność siebie na śniegu, w górach.
Podczas jazdy jest jeszcze jest nieźle, podjazdy, o ile jeszcze da się napędzić, to jakoś idzie. Jak tylko samochód się zatrzyma i jest nawet delikatne wzniesienie, a droga ma słabą przyczepność (nie musi być dużo śniegu), to niemal na bank muszę błagać o pomoc. Szczęście w tym, że do tej pory trafiałem na życzliwych ludzi.
Teraz tak - ostatnim moim samochodem RWD był... Polonez. Pamiętam, że też nie było różowo, ale! Nie było kontroli trakcji, można było śnieg rozkopać, był manual, można było zrobić kołyskę, były jakieś możliwości ogarnięcia sytuacji.
W tej samej Krynicy byłem Corollą E12 20 lat wcześniej, byłem jeszcze dość zielonym kierowcą, warunki były dużo cięższe niż w tym roku, a ja wjeżdżałem wszędzie jak zły, bez żadnych łańcuchów, kopania, pchania, pajacowania.
Dwa lata temu Karpacz - lód, śnieg, testówka VW Polo, szedł, jak zły.
Wjeżdżam w góry zimą Giulią i jak tylko koła przestaną się kręcić, kaplica.
Bardzo proszę o wszelkie rady - szczerze, przez chwilę rozważałem już zmianę samochodu, bo serio, nie może być tak, że jak widzę śnieg na parkingu w górach, to pocą mi się dłonie!
Jakie macie doświadczenia z zimowych gór Giulią?
Teraz tak - od dilera dostałem dość kiepskie, ale świeże zimówki - jakiś tam model Nexena.
Czy wymiana na topowe Conti lub Michelin zrobi zasadniczą różnicę?
W tej chwili jest tak fatalnie, że wolałbym się rozeznać zanim zainwestuję 2,5k PLN. Jeśli podniesie to sprawność o 10%, to będzie zdecydowanie mało.
Dodatkowo, poważnym problemem wydaje się kontrola trakcji - to ona w zasadzie przy najmniejszych problemach odcina całą moc i dalej mogę już tylko otwierać drzwi i wyć o pomoc.
Może trzeba zainteresować się opcją wyłączania kontroli trakcji?
Rok produkcji Giulii to 2017, zdaje się, że do 2018 można coś takiego wykminić?
Ma to sens?
Idąc dalej, może warto zainwestować w łatwe w montażu "łańuchy" w stylu Thule K-Summit?
Tyle, że łańuchy to opcja awaryjna - wszyscy stoją, każdy zakłada łańcuchy, wszyscy odjeżdżają, w moim przypadku modlę się, żeby nie było korka na ośnieżonej krajówce, bo jak przyjdzie mi podjechać pod górę, to zrobię korek od Warszawy pod Kraków...
Pomocy Panie i Panowie. Tak się nie da jeździć, muszę jakoś poprawić sprawność poruszania się w górach, bo na tę chwilę, o wypadzie w Alpy, mogę sobie pomarzyć. Wystarczy mi krwi, potu, łez w polskich pagórach![]()