Napisał
dpar
Tak czytam ten temat i chyba wiem gdzie jest problem.
Mam znajomego. Takiego już w słusznym wieku, ale ogarniętego i sprawnego. Jeździ kupionym w 1995 roku pojazdem produkcji francuskiej. Jest jego pierwszym i jedynym właścicielem. Przez 22 lata natłukł nim ponad pół miliona kilometrów. Model ten był uważany za jeden z trwalszych i tak jest w rzeczywistości. Niewysilone 1.8 o mocy 101 KM nie sprawia mu większych problemów. Auto, jak to polskie, salonowe z połowy lat 90 ubiegłego wieku jest w bieda wersji. Korbki, brak klimy - jedyna elektronika to radio.
Od roku, użytkuje równolegle kilkuletni produkt marki koreańskiej, tylko tym razem w dieslu. Robi duże przebiegi, to diesel mu się kalkuluje. I ciągle narzeka... Bo albo nie ma mocy, albo "check engin", albo tryb awaryjny. To problemy z EGR, to z przepływomierzem. To filtr DPF zapchany. Co chwila coś. A to telefon nie chce się łączyć z fabrycznym bluetooth, a to czujnik deszczu nie pracuje jak powinien, tu znowu klima chłodzi zbyt słabo i znów gdzieś czynnik uciekł.
Wspomina jak to się kiedyś jeździło bezawaryjnie i bezkosztowo. No i przede wszystkim nigdy więcej diesla! To szatańska maszyna. Te depeefy, dwumasy, egieery, turbiny... ciągły z tym problem. Kolejny samochód to bezapelacyjnie benzyna.
Niestety kolega nie zdaje sobie sprawy, że obecnie coraz trudniej o wolnossącą benzynę - która i tak już EGR będzie miała. Dwumasa jest stosowana coraz częściej, a niedługo każdy fabryczny benzyniak będzie musiał mieć filtr DPF.
Oczywiście. Naprawa resorów w Polonezie była tańsza niż skomplikowanego zawieszenia Alfy 159. Ale... albo, albo. Albo kupujesz sobie poloneza, którego naprawisz za pomocą kombinerek i drutu oraz części kupionych za grosze ze szrotu, albo pakujesz się w auto segmentu premium - które nie dość, że ma wszystkie ekologiczne rozwiązania narzucające przez rynek europejski, to jeszcze kupę wyposażenia które może się zepsuć. Ludzie sami nie wiedzą co chcą... Silnik ma być ekonomiczny i mocny. 200 kucy to co najmniej. Skrzynia biegów precyzyjna, co najmniej sześciobiegowa. Zawieszenie powinno idealnie wybierać i oferować przyjemność z prowadzenia. Podobnie układ kierowniczy. Całość ma ładnie wyglądać i ociekać technologią. I żeby to wszystko było w cenie i kosztach utrzymania fiata 126p.
Szok kosztowy wynika z tego, że znaczna część osób przesiada się z kilkunastoletnich samochodów do kilkuletnich. Lepiej wyposażonych, szybszych, nowocześniejszych. A utrzymanie tego generuje koszty.
Kisnę jak ktoś porównuje koszty eksploatacji 20 letniej Alfy 156 do 6 letniej 159. Po prostu im dłużej samochód jest na rynku, tym tańsze jego naprawy. Widać to też po samej 159. Dawniej jedyną opcją wymiany wahacza był zakup w firmie TRW - bo zamienniki były beznadziejnej jakości. Z czasem pojawiła się sensowna konkurencja i ceny poszły w dół. Obecnie coraz więcej firm oferuje regenerację, która jest względnie tania. To samo jest z innymi markami. Łatwiej utrzymać BMW E36 niż BMW F30.
Inna sprawa jest taka, że tak jak pisałem wcześniej, największy problem to psychika użytkownika. Użytkownicy lekką ręką będą w stanie wydać 20 000 zł na pierdoły jak maga duże felgi, opony do tego, wydechy z kwasówki, obniżanie zawieszenia, dudniące audio i zabiegi upodabniające swój samochód to wersji RS, M-power, AMG lub Ti - ale będą płakać jak bobry gdy w końcu skończy im się dwumasa i raz na te 200000 km będą musieli ją wymienić za 2,5 - 3,0 tys. Bo przecież 3 tysiące to jakieś 20% ceny alfy kupionej okazyjnie za 15 000 zł. A wielka księga miasta mówi, że w samochód nie "inwestuje" (uwaga: inwestuje!!!) się więcej niż 10% jego wartości, bo to się "nie opłaca" (uwaga: nie opłaca!!!).
No i na koniec. Śmieszne jest, że w Polsce nie można kupić samochodu dlatego bo jest fajny, ładny czy daje przyjemność z jazdy. W Polsce wszystko się musi "zwracać" jak mielone po wódce na weselu. Zakup większych felg to, a jakże, INWESTYCJA! Nie konsumpcja... inwestycja! Panowie to żadna inwestycja. To jest zwykła konsumpcja. Zamiana biletów narodowego banku polskiego na coś co chce się mieć - nawet z powodów zupełnie nieracjonalnych. To się nie musi ani opłacać, ani zwracać.
Tu znowu przypomniał mi się inny kolega, który kupił kiedyś w lumpeksie marynarkę za 7 zł. Miała za długie rękawy, ale on tak chodził. Mówię mu, żeby skrócił. Krawcowa bierze 15 zł. A ten, że nie będzie INWESTOWAŁ w marynarkę za 7 zł, 15 zł - bo mu się to nie OPŁACA. Zmieniając rozumowanie mógłby dojść do wniosku, że za 15+7 = 22 zł ma dobrze wyglądającą markową marynarkę, dopasowaną do własnych gabarytów. Ale on woli wyglądać jak sto nieszczęść, bo w jego biznesowym rozumowaniu ta inwestycja nie ma sensu...