To ja Wam gratuluję logiki. Fajnie jest kupić sobie na kredycik zajebiste auto i poszpanować po okolicy, jednak jak coś się zepsuje to zostaje iść dać na mszę bo naprawa wynosi minimum średnią pensję. Widzę że do Was nie dociera że auto to nie zabawką na którą wydasz raz i masz spokój, przed zakupem trzeba trochę ruszyć głową i pomyśleć że naprawy mogą być drogie, a jak jeden z kolegów wspomniał dzisiaj normalnym jest że auta sypią się na potęgę a serwis tylko czeka jak udupić klienta i wmówić mu że to jego wina i gwarancja nie obejmuje usterki.
Jak tak bardzo Was to interesuje to mam 155, auto wg Eurotaxu wyceniane na 2 500 PLN, i nie żalę się że wsadziłem w nie 8 000 czyli raptem 320% jego wartości, gdzie przy awarii kolegi te 12 000 przy wartości auta to jedynie 10%.
I zrozumcie że tu nie chodzi o wartości kosztów naprawy w liczbach bezwzględnych a względnych (jeśli wiecie jaka jest różnica), i właśnie dlatego moje auto powinno zostać już dawno temu zezłomowane ze względów ekonomicznych - jego naprawa ponad 3-krotnie przekroczyła jego wartość więc dawno powinno robić za ostrza do Mach3. Natomiast patrząc na przypadek kolegi to, owszem, jest to kwota wysoka ale to raptem 10% wartości auta czyli jego naprawa jest ekonomicznie uzasadniona bo nie przekracza progu powyżej którego stała by się nieopłacalna czyli np. tak jak wg ubezpieczycieli 50%. Wywód daje tyle że to ja jestem głupi a kolega mądry pomimo że wydał 1,5 razy tyle kasy co ja.
Teraz dotarło??
Nawet jak nie to nie będę tego od Was wymagał, przyzwyczaiłem się do tego że w tym kraju mało kto rozumie choć trochę ekonomii ale narzeka każdy.