Koledzy, taka sprawa:
Wczoraj wybrałem się na krótką wycieczkę w góry (45 km w jedną stronę).
Kiedy odpalałem auto przed wyjazdem była temperatura -11 stopni, czyli dosyć zimno. Od razu po odpaleniu silnik jakby troszkę nierówno pracował, i szedł spory dym z rury wydechowej. Na początku myślałem, że to w związku z mrozem, ale kiedy po ok 40 km dalej dymiło podczas jazdy, zatrzymałem się, i ewidentnie czuć było z wydechu smród spalanego oleju. I ten olej był spalany na bieżąco, a nie, że coś tam przez noc ściekło i w czasie jazdy się wypaliło.
Ale teraz najlepsze. Po zgaszeniu silnika, i po ponownym jego uruchomieniu, wszystko było już ok. Nic nie kopciło, nic nie śmierdziało. Dzisiaj rano chyba też wszystko było ok.
Akurat w sobotę sprawdzałem poziom oleju, i wygląda na to, że przez ok. 100 km (a może nawet tylko 30 km?) z wydechem poszło jakieś 0,2/0,3 litra oleju. Czyli sporo. Dokładnie tyle mi zużył silnik w poprzednich 15 tys km...
I teraz są dwie opcje:
Pierwsza, pewnie mało prawdopodobna, że olej wciągnęło tylko jednorazowo i teraz będzie już ok. Pytanie dlaczego mogłoby się tak stać?
Druga, prawie pewna, że olej wciągać będzie bo coś się wysypało.
Pytanie tylko co? Co może się stać, że w tak krótkim czasie z dymem poszło tyle oleju?
Pierwsze co, to do głowy przyszła mi turbina, tylko, że w drodze powrotnej kilka razy mocniej depnąłem i auto jeździ w porządku.
Ktoś ma jakieś pomysły?