Mam poważny problem ponieważ... pojechałem w połowie sierpnia w góry. Trasa 1200 km. W nocy podczas drogi powrotnej nagle płyn chłodzący osiągnął 130C na ekspresówce. Zjechałem szybko na pas awaryjny i zgasiłem auto. Odczekałem 5min i ją odpaliłem. Płyn zaraz poszedł znowu do góry ale w między czasie cofnąłem trochę auto i zauważyłem plamę. Szybka analiza sytuacji, trzeba zjechać z s-ski i podjechać na stacje paliw oddaloną o 3 km. Po odczekaniu 10 min tak też uczyniłem, gasząc co jakiś czas auto kiedy płyn dochodził do 130C. Na stacji odczekałem z 15 min i dolałem z 1,5l płynu chłodzącego. Przy odkręcaniu korka pojawiło się syczenie i część płynu lekko wystrzeliła. Pojechałem z 5 km testując auto, temperatura idealnie 90C. Stwierdziłem wracamy do domu i tak auto przejechało jeszcze ok. 300 km na e-sce. Temperatura do samego końca wynosiła 90C. Zaraz po tej akcji oddałem auto do mechanika, który robił mi wcześniej hamulce by je odpowietrzył i opowiedziałem o całej sytuacji. Poprosiłem by zweryfikował układ chłodzący. Po odebraniu auta powiedział, że żadnego wycieku nie znalazł i że mam jeździć i obserwować. Od tego momentu przejechałem alfą ok. 400km i nie było żadnej plamy ani problemów z temperaturą. W miniony weekend szykowała się trasa 200 km w jedną stronę. Przed jazdą otworzyłem korek od płynu chłodzącego (trochę zasyczało) i dolałem z 0,1l płynu żeby jego poziom sięgał do połowy zbiorniczka. Na wysokości 90 km jadąc autostradą 160 km/h nagle zobaczyłem w lusterku chmurę białego dymu za sobą. Zaraz po tym temperatura płynu zaczęła sięgać 130C a auto wyświetliło błąd. Zahamowałem do 90 km/h i jechałem ok. 500m za tirem do najbliższego zjazdu. Zatrzymałem auto za bramkami, otworzyłem maskę i czekałem aż się ostudzi. Dodam, że żadnej kałuży nie było pod autem, nic nie ciekło. Po 5 min odpaliłem go temepratura wciąż szybowała do 130C, więc go wyłączyłem i odczekałem 15 min odkręcając przy tym korek od płynu chłodzącego. wystrzeliło z niego jak z fontanny, płyn długo wyciekał tworząc sporej ilości plamę pod autem. Jak przestało psikać to dolałem resztę płynu, który wziąłem ze sobą na drogę ok. 0,3l. Ktoś przejeżdżając zapytał się czy nie pomóc, poprosiłem żeby mnie zawiózł na stacje gdzie kupiłem więcej płynu chłodzącego. Po dolaniu ok. 1l płynu i próbie odpalenia okazało się, że auto w ogóle nie kręciło. Kompletnie nic. Wziąłem lawetę i zawieźliśmy auto już do innego mechanika (z większym warsztatem i dobrymi opiniami). Ten oznajmił mi, że w najlepszym przypadku uszczelka pod głowicą (koszt ok. 5 tys. zł) a w najgorszym cały silnik jest do wymiany (koszt ok. 10 tys. zł). Zasugerowałem, że może auto nie odpala przez słaby akumulator. Po jego naładowaniu auto wciąż nie kręci a warsztat stwierdził, że nie podejmuje się naprawy auta. I teraz proszę o pomoc w podjęciu decyzji. Czy mam naprawiać samochód nie wiedząc dokładnie co się popsuło. Czy sprzedać alfę z uszkodzonym silnikiem? Co byście zrobili w mojej sytuacji? Dodam, że auto jest w miarę ok. wyposażone ale trochę zużyte.