Pewnego dnia w trakcie spokojnej jazdy w mieście zważyłem spore dymienie z tył auta po chwili straciłem moc powyżej 2500-3000 nie chciał iść. Myślę aha turbina padła bądź uszczelka pod głowicą. Stanąłem popatrzyłem i wszystko OK tak na oko, płyn chłodzący jest olej również (przed jazdą sprawdzony również). Po chwili odpalam i dymi z wydechu jak z lokomotywy na niebiesko i wszechobecny smród palonego oleju. No cóż doczłapałem się do mechaniora, diagnoza padło turbo. No cóż zrobić swoje lata przelatała miała prawo paść. A więc regeneracja i tydzień bez Włoszki. Wreszcie jest założona, odbiór
. Oczywiście świeży olej wyjazd wielki powrót mocy i subiektywnie wrażenia jakby była mocniejsza ale jadę i patrzę dymi sobie delikatnie z wydechu znów zapach palonego oleju. Myślę sobie po konsultacji z machaniorem, że resztki oleju muszą się wypalić więc OK. Ale tak sobie kilka dnie jeżdżę kilometry ubywają a ona dymi. Za każdym razem gdy odpalam na zimnym silniku po chwili mam parowozownie czyli biało-niebieski dym z wydechu i smród oleju teraz nawet po dłużej jeździe dymi trochę mniej ale dość mocno. Pytanie czy to wina turbo tym bardziej, że dźwięk w momencie załączenie jest jakiś dziwny jakby łożysko (choć tam ich nie ma) napierdzielało nie świst a wcześniej miałem cicho w trakcie jej pracy. Reasumując Turbo zrobione na gwarancji, moc super ciągnie lepiej niż przed naprawą, dziwny dźwięk turbiny, strasznie dymi, brak ubytku oleju na bagnecie. Czy to wina turbiny czy pierścienie padły? W poniedziałek oddaję auto z powrotem na warsztat
_________________