Problem jest dziwaczny. Stało się to z dnia na dzień. Jednego dnia ok, drugiego klapa.
Odpalam auto i dosłownie po 2-3s jakby tracił zapłon. Słabnie, telepie aż w końcu gaśnie. Dodawanie gazu nie wiele pomaga. Komp nie pokazuje żadnych błędów.
Stawiałem na zapłon. Więc wymienione świece (dwa komplety świec przerobiłem, widziałem że były zalane), podmieniony moduł zapłonowy z cewkami. I dalej to samo.
Dzisiaj dostałem ostatnie - przewody WN. Nowiutkie NGK. Odpalam i kur...a dalej to samo. Tym razem nie zwracałem uwagi na szarpanie i starałem się go gazować żeby chociaż mi nie zgasł. Po kilku minutach już zaczął pracować o własnych siłach. Telepało ale pyrkał jakoś. Wykulałem się nim na drogę i zacząłem trochę jechać. Było coraz lepiej. Ale pomimo zrobienia kilku kilometrów nadal na wolnych obrotach szarpie i nie równo chodzi. Przyśpiesza ale czuć ewidentnie jakby gubił zapłony. Dzieje się to samo i na LPG i na Pb. Nie ma znaczenia. Choć zauważyłem pewną dolegliwość. O ile przełączanie z Pb na LPG idzie płynnie to w drugą stronę się dusi i jest jeszcze gorzej. Muszę go wtedy podgazować żeby się chyba "oswoił" z benzynką i po chwili jest już ok. Tzn nie ok bo kur..a szarpie i przerywa. Ale jest jak na LPG.
Co jeszcze mogę dodać? Nie wiem, mam głowę pustą, skończyły mi się pomysły, ręce opadły.... Tydzień przed tym zdarzeniem regulowałem zawory wylotowe. Wszystko ładnie pięknie, przestał już tak przeraźliwie klekotać tylko wrócił do cykania. Zrobiłem z 600-700km i wszystko ok. Aż tu pewnego ranka dupa. Już mi przechodzi przez myśl że źle dokręciłem nakrętki na konikach ale do cholery jasnej przez noc się same rozkręciły???
Czekam drodzy forumowicze na pomysły, tylko rzeczowe. Mi już czacha paruje.....