Alternator padł mi na autostradzie na Węgrzech, zatrzymałem się na stacji benzynowej. Było to ok. 13-stej w sobotę. Zadzwoniłem do Assistance, przyjęli zgłoszenie. Za ok. 30-60 min zadzwoniła do mnie babka z Węgier, żeby ustalić gdzie dokładnie jestem (dogadać się z Węgrami to masakra :-) ), na szczęście znała trochę angielski, pomógł tez facet z obsługi stacji. Około 15-stej była już laweta, oczywiście nie udało się naprawić auta na miejscu, więc gość zapakował je swoje i coś tam niemiecko-węgierskim językiem powiedział, że jedziemy 20km do serwisu. Pomyślałem, że skoro sobota, po 15-stej to nie ma bata tylko trzeba będzie u Madziarów zostać pewnie do min. poniedziałku. Zaciągnął mnie do jakigoś miasteczka, pod jakiś dom, cały ogrodzony jak twierdza, ale patrzę, a nad bramą tabliczka "elektrike". Gość otworzył warsztat, czekał już ze specjalnie sprowadzonym mechanikiem, kazali nam się przejść dwie godzinki po mieście a oni spróbują naprawić. Poczułem się trochę lepiej jak zobaczyłem w warsztacie caaałą szafę regenegowanych alternatorów. Goście się spisali na medal, po 18-stej już zadzwonił, że kończy i można przychodzić po samochód. Pokazał mi jeszcze dokładnie co zrobił (i zaproponował cofnięcie licznika w ekstra cenie). Oczywiście assistance nie pokrywa kosztów naprawy, więc skasował mnie jak za zboże (200 euro), ale dla mnie najważniejsze, że ok 23-ciej byłem już u celu podróży. Także polecam assistance, bo bez tego byłoby cienko.