Dwa tygodnie po Szwecji; przejechane 2700 km; najczęściej różne odcinki ich pseudoautostradą między Linkoping a Sztokholmem i w okolicach; średnie spalanie 6,4 - to jest na moje wyczucie około 2 litry mniej niż bym miał po Polsce w mniej więcej tych samych warunkach; jednak co to znaczy płynność jazdy, większa kultura (np. tirów sporo, ale wyprzedzających się bez sensu dużo mniej niż u nas) i nie oszukujmy się, mniejsze prędkości - max licznikowe 130; w konsekwencji średnie przejazdu były całkiem niezłe. Widzieliśmy tylko jedną giuliettę i to ostatniego dnia w drodze powrotnej w okolicach Jonkoping - szara na szwedzkich numerach. Jako piesi czuliśmy się rzeczywiście komfortowo poza jednym przypadkiem w Sztokholmie, kiedy to na przepuszczający nas samochód z naszej lewej, zupełnie nie zareagował nadjeżdżający z prawej. Jako, że nie wkraczaliśmy na jezdnię gwałtownie, ten z prawej musiał nas widzieć gdy był w odległości od przejścia przynajmniej 100m. Ten z lewej zdążył się zatrzymać i stał kilka sekund zanim my weszliśmy na jezdnię. Samochodem z prawej, który przejechał nam tuż przed nogami okazał się mały dostawczak na polskich numerach zaczynających się od GA.